Michał Wojciechowski Michał Wojciechowski
358
BLOG

RODZINA NAD PAŃSTWEM !

Michał Wojciechowski Michał Wojciechowski Polityka Obserwuj notkę 1

Wpisałem raz do wyszukiwarki zwroty: „rodzina nad państwem”, „rodzina przed państwem”, „wyższość rodziny nad państwem”. Okazało się, że nie było ich w Internecie wcale! A „opieka państwa nad rodziną”: 513 razy. Świadczy to o niedoborze refleksji nad relacją rodziny do państwa, a zwłaszcza nad jej autonomią, jak też o powielaniu propagandowych frazesów o opiekuńczości i trosce władz. Tymczasem rodzina pod wieloma względami ma pierwszeństwo przed państwem. Zarazem władza państwowa często szkodzi rodzinie.

 

Rodzina a państwo

Na temat genezy państwa istnieją różne teorie. Zwrócę uwagę na klasyczny pogląd Arystotelesa. Pierwotną wspólnotą jest małżeństwo i rodzina. Potem powstały zespoły rodzin i gminy wiejskie, które dla wspólnego dobra połączyły się w państwo (Polityka 1252b). Chodzi o państwo w sensie greckim, polis, miasto-państwo, samorządną i niezależną wspólnotę lokalną z własnym prawem, władzami i wojskiem. W późniejszym podsumowaniu: Pierwszą społecznością jest zgodny z prawem związek męża i żony dla zrodzenia dzieci i wspólnoty życia. Nadaje mu się nazwę domu, ten jest zaczątkiem miasta [państwa](Arejos Didymos, I wiek przed Chr., nauczyciel filozofii cesarza Augusta).

W Piśmie Świętym jest podobnie. Naród izraelski wywodzi się z jednej rodziny. Historycznie stanowił on federację spokrewnionych plemion, klanów spojonych więzami krwi. Miłość rodzinna ma w Piśmie Świętym ogromne znaczenie. Państwo powstało wtórnie, z powodu konieczności obrony kraju przed wrogami. Z państwem wiążą się zagrożenia: konkurencja władzy z Bogiem, zdzierstwo podatkowe i zniewolenie (por. Sdz 8, 22-23; 9, 8-21; 1 Sm 8; 12; Prz 29, 4).

Więź rodzinna jawi się jako pierwotna. I rzeczywiście, nie znamy społeczności ludzkiej bez rodziny, gdyż w niej rodzą się i wychowują następne pokolenia. Natomiast państwa nie istniały zawsze, a pożytek z nich nie jest wcale oczywisty, choć wobec złożoności życia społeczeństw jawią się one jako instytucja konieczna.

Wobec tych okoliczności Kościół przypomina o niezbywalnych prawach rodziny. Prawa człowieka pojmowane indywidualistycznie są zbyt wąskie, ponieważ rodzina należy do natury ludzkiej i bez jej zabezpieczenia nie ma praw dziecka ani prawa do rozwoju. Bez instytucji rodziny ludzie, którym się niby należą prawa, byliby moralnie i psychicznie okaleczeni.

Rodziny są niedoskonałe, gdyż ludzie są grzeszni, ale więź rodzinna kształtuje ich ku dobremu. Lepiej mieć kiepską rodzinę, niż żadną. Dlatego w Dekalogu po przykazaniach dotyczących Boga stoi przykazanie IV o czci dla ojca i matki. Rodzinę chroni też przykazanie VI i IX, chroniące małżeństwo przed zdradą i zakusami.

 

Przewaga państwa

W świecie, w którym żyjemy, zaznacza się wielka przewaga państwa w całym życiu społecznym. Prawo reguluje wszystko w sposób drobiazgowy, także sfery z natury osobiste i niezależne, jak rodzina i religia. Instytucje państwowe są rozrośnięte i biurokratyczne, a funkcjonariusze mają prawo wglądu we wszystko.

Ponieważ przestrzeń społeczna jest ograniczona, im więcej zajmie w niej państwo, tym mniej zostanie dla rodziny, dla religii, dla stowarzyszeń i dla wszelkich oddolnych form więzi między ludźmi. Te formy oddolne należą do natury człowieka, więc się usunąć nie dadzą. Ludzie potrafią też wytwarzać nowe (społeczności internetowe). Jednakże państwo, organizator odgórny, ogranicza je i osłabia.

Obecne państwa są żywym zaprzeczeniem podstawowej zasady katolickiej nauki społecznej, która się nazywa zasadą pomocniczości (czyli subsydiarności). Ta zasada figuruje też w konstytucji RP. Głosi ona, że władze wyższego szczebla nie powinny wykonywać zadań, które mogą wykonywać społeczności podstawowe i obywatele. Władza powinna jedynie pomagać im w spełnianiu tych funkcji. To znaczy pomagać jednostce w życiu gospodarczym, rodzinie w wychowaniu, samorządom i stowarzyszeniom w ich działalności.

Tymczasem państwo osłabia podległe sobie jednostki i społeczności. Rządzący oczekują od samorządów, rodzin i obywateli właściwego i owocnego działania, ale obarczając zadaniami, nie dają wsparcia. Przeszkadzają im wręcz przez złe prawo­dawstwo, nadzór biurokratyczny i zdzierstwo podatkowe. Rządzący uważają, że rządzeni – to znaczy my – są nieudolni i nieuczciwi, a zatem trzeba ich poddać nadzorowi. Bezpieczeństwo, które państwo rzeczywiście powinno zapewnić, stoi nisko.

Rodzina jest osłabiana na różnych polach. Po pierwsze materialnie. Wysokie podatki i składki rujnują budżety rodzinne i przyczyniają się do decyzji o ograniczeniu liczby dzieci. Jedno, najwyżej dwoje. Wiecznie głodny sektor publiczny pochłania około połowy zasobów kraju, a świadczenia, jakie zapewnia, są niskiej jakości.

Po drugie moralnie i prawnie. Ułatwione są rozwody. Bez ślubu, a z dzieckiem, zaoszczędzić można na podatku, dostać miejsce w przedszkolu, większy zasiłek. Zobowiązanie „nie opuszczę cię aż do śmierci” w przepisach państwowych nie istnieje. Liczne państwa dopuszczają aborcję, czyli mordowanie dzieci. Ośmiesza i osłabia rodzinę jej parodia w postaci związków jednopłciowych, którym przyznawane są przywileje.

Jednocześnie państwa przejmują funkcje rodzin. Dobrobyt ludzi starszych nie zależy jak dawniej od dzieci, wnuków, krewnych, lecz od emerytury. Po co w takim razie mieć dzieci? – pytają bezmyślni „młodzi wykształceni z dużych miast”. Tymczasem bez dzieci, ich pracy i ich podatków, również emerytur nie będzie. Starszych i tak utrzymują młodsi, jak było zawsze, tyle że po drodze pojawiła się władza jako przymusowy, kosztowny pośrednik i rzekomy dobroczyńca. Ten dobroczyńca sporo marnuje, a przede wszystkim zabiera dochody rodzicom, a potem ich dzieciom, żeby utrzymać także siebie oraz tych, którzy się dziećmi nie fatygowali.

Państwowa szkoła uchodzi za dobrodziejstwo. Niestety, nie uczy zbyt dobrze, a skoro już za nią zapłaciliśmy przez podatki, nie stać nas na drugą, lepszą. Zawyżone są ceny podręczników. Program szkolny jest drobiazgowo regulowany przez władze, które nie kierują się opinią rodziców. Wciskają też propagandę: pod szyldem nauki o życiu społecznym wychwala się państwo. A skoro matematyka uczy myślenia, a historia patriotyzmu, co stało za decyzjami degradującymi te przedmioty? Nie mamy prawdziwego wyboru szkoły, wpływu na dyscyplinę w szkole i na jej bezpieczeństwo. Państwo decyduje za rodzinę.

Pod hasłem walki z „przemocą w rodzinie” uchwalono ustawę, która właściwie zakazuje karcenia dzieci. Klapsy czy wszelkie inne przykrości mogą być uznane za przemoc, za naruszanie wolności i godności dzieci itd. W tajemnicy zakłada się kartoteki „podejrzanych” rodzin. Nasz aparat państwowy tej ustawy nie egzekwuje, czy to przez zdrowy rozsądek, czy przez brak możliwości, czy przez lenistwo, ale dysponuje on już narzędziami prawnymi do zabrania większości dzieci od rodziców!

Znamiennym sygnałem przewagi państwa nad rodziną jest sytuacja w życiu uniwersyteckim. Politologia, czyli nauka o państwie i polityce, jest uznanym kierunkiem studiów z bardzo liczną profesurą i mrowiem studentów, nieraz liczących na to, że w przyszłości będą pracować w organach państwa. Natomiast studia nad rodziną powstały z inicjatywy uczelni katolickich i z trudem uzyskały prawa akademickie.

 

Polityka prorodzinna

O złej kondycji rodziny świadczy rekordowo niska liczba rodzących się w Polsce dzieci, w ostatnich latach według różnych szacunków przypada około 1,5 dziecka na kobietę w wieku rozrodczym. Polki emigrujące do Anglii rodzą dwa razy więcej, co dowodzi, że przyczyna nie leży w kulturze, lecz w sytuacji zewnętrznej.

Wobec tego, o czym już w „Idziemy” pisałem, polityka prorodzinna powinna przede wszystkim polegać na uwolnieniu rodziny. Żeby nie było polityki antyrodzinnej, jak obecnie. Jak w medycynie: „po pierwsze nie szkodzić”.

Co by więc sprzyjało rodzinie? Najpierw generalnie niższe podatki, bo to oznacza mniej pieniędzy w rękach urzędników, a więcej w rodzinach. Zarazem ożywi to gospodarkę i da pracę bezrobotnym, choć do tego potrzeba jeszcze zniesienia barier biurokratycznych dla rozwoju. Następnie większe ulgi podatkowe dla rodzin. Zerowy VAT na artykuły dziecięce, jak w Wielkiej Brytanii. Albo zwrot ryczałtowy VAT, proporcjonalny do przeciętnych wydatków na dziecko (musiałby on wynosić rzędu 200 zł miesięcznie).

Drugi kierunek to więcej wolności. Koniec z nadzorem i szpiegowaniem rodzin – niech się funkcjonariusze zajmą rzeczywistymi patologiami, zamiast ścigać ojca, który dał w supermarkecie klapsa dziecku demolującemu półki. Czek oświatowy pozwoliłby na wybór szkoły i stawianie jej wymagań (jeśli rodzice dostaną do ręki kwit i nim zapłacą za szkołę, nie będą traktowani jak uciążliwi petenci). Większa elastyczność programowa szkoły, przy większej dyscyplinie.

Przy problemach wychowawczych rodzice potrzebują wsparcia, na przykład dostępu do psychologa (kolejki wielomiesięczne), a nie karania. Przedszkoli jest za mało i są tym samym za drogie, a biurokracja utrudnia rozwój małych punktów opieki. Potrzebny jest roczny urlop macierzyński. Powie ktoś, że nas nie stać. Mają to jednak kraje podobne do Polski. A na rozdętą administrację dzisiaj i na bankructwo emerytalne jutro to nas niby stać? Z rodziną upadnie i państwo!

 

Źrodło: warszawski tygodnik katolicki IDZIEMY 2013 nr18

 

Pamiętam, że o prawdę i Polskę trzeba się bić. Nie lubię Warszawy i odwracania kota ogonem. Lubię rodzinę i przyrodę.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka